Sylwia Chutnik

Fantom

2010


Jest tak wiele dziewczyńskich zabaw, które można zaproponować w czasie wizyty przyjaciół. Mam gości od dłuższego czasu i strasznie z nimi szaleję. Latam z pokoju do kuchni i na odwrót, bo co chwila koleżanki chcą się napić soku albo zjeść ciastka. Nasz pies, duży pies, przeszkadza nam i cały czas prosi o smaczny kąsek. Proszę cię, wyjdź, na miejsce, już. Ale pies wraca za każdym razem, nie mogę sobie z nim poradzić. I tak w kółko. W pewnej chwili już nie wytrzymuję i podbiegam do drzwi. Otwieram je i wyrzucam psa na zewnątrz, ale tak energicznie.

Mam z dziesięć lat, mama mi kupiła sukienkę na przyjęcie urodzinowe. Ładna, w delikatne kwiatki. Przymierzałam ją w sklepie, a mama mówi: „dobra długość, taka przed kolano”.


1. Wszystko może się przydać, kiedy chcemy zatańczyć. Oczywiście najwygodniej będzie zawiązać włosy gumką, żeby nie przeszkadzały w czasie ruszania się. Ale o wiele ładniej kobieta wygląda we włosach rozpuszczonych, swobodnie opadających na twarz i ramiona. W takim energicznym tańcu włosy stanowią dodatkowy środek ekspresji, który można przyrównać do rozbicia ciała na nowe elementy. A każdy z nich zaczyna żyć własnym życiem, ciesząc się nieskrępowaną radością tańca.

Mamy już fryzurę, teraz czas na strój. Dla kobiet o zgrabnej, proporcjonalnej figurze proponuje się krótkie bluzki i obcisłe spodnie lub legginsy. Wszystko po to, by zaakcentować ładnie wyrzeźbione ciało. Z drugiej strony jest to również wygodna forma do poruszania się. Nic nie zwisa, nic nie plącze się w czasie nieskrępowanego tańca. Kolory? Jakie tylko chcemy: można dowolnie łączyć je ze sobą, chociaż na parkietach i tak króluje czarny z elementami niebieskiego czy białego. Do tego lekki makijaż, podkreślający oczy, ale bardziej wodoodpornym tuszem niż cieniami do powiek.

I wreszcie muzyka. Klub wystarczy wybrać taki z dobrym didżejem, a potem zamknąć oczy i poddać się temu, co on proponuje. Natomiast zupełnie inną sytuacją jest tańczenie u siebie w domu. Wszystko zależy od nas. Jest to poczucie tyleż ekscytujące, co przytłaczające. Dobrze jest wsłuchać się w siebie i nasz aktualny nastrój. Zdecydowanie podejść do półki z płytami lub do odtwarzacza mp3 i wybrać coś szybko. Nie ma nic gorszego niż długie szukanie odpowiedniego numeru – czasami zamienia się to w seans wspominkowy. A miałyśmy przecież tańczyć, ruszać się, spocić i zaszaleć.

Wreszcie jest, muzyka zaczyna brzmieć i unosić głośniki. Odkręcić trochę basu i zaczynamy.

Początkowo nieśmiało markujemy kroki, to jest rozgrzewka dla nas i dla złapania odpowiedniego rytmu. Nasza głowa delikatnie kiwa się we wszystkie strony, nasze usta szepczą tekst piosenki. Sama melodia też zawsze potrzebuje czasu na rozkręcenie się. Zanim minie pierwsza fraza lub zwrotka tekstu musimy dokładnie wczuć się w całość.

Zaczyna rozbrzmiewać taki fragment, taki refren, który natychmiast nas porywa. I wtedy wszystko przestaje być ważne – to, jak jesteśmy ubrane i to, co robią nasze poszczególne części ciała. Czy nam się trzęsą piersi, czy może wyglądamy nienaturalnie, kiedy twarz, zupełnie rozluźniona, poddaje się pląsaniu. W jedna stronę, w drugą. Rytmicznie lub zupełnie chaotycznie. W rytm, obok niego, gdzieś do siebie samej, do środka. Taniec zachęcający, społeczny i taki, który jest zupełnie wykluczający, wewnętrzny. Kiedy jesteśmy rozkręcone, kiedy już tym tańcem się stajemy, to nikt i nic nie może nam przerwać. Chyba, że zatnie się płyta, chyba, że korki strzelą lub sąsiad zacznie stukać w kaloryfer, że za głośno. Wówczas cała maszyna niechętnie się zatrzymuje. Gwałtowne hamowanie nigdy nie jest dobre. Zacierają się klocki – nasze emocje, które w jednym momencie muszą stać się na powrót zasadnicze, akuratne i ubrane w garsonkę. Cała energia wkładana w oderwanie się od rzeczywistości uderza w nas, sprawiając, że czujemy się jakby telefon zadzwonił na chwilę przed orgazmem. Bardzo niezdrowe.

Asia tańczy jednak i nikt jej nie przeszkadza. Dzieci w szkole lub z opiekunką, mąż w pracy. Framuga balkonu stanowi ramę tego, co zaczyna dziać się w pokoju. Naprzeciw światła dziennego staje tancerka i zaczyna swój występ. Nie ma tu świateł spływających na scenę, jest oświetlenie tylne, które maluje bohaterkę w ciemne barwy. Nie widzimy jej rysów twarzy, szczegółów ubrania. Mamy tylko podskakujące na karku włosy zebrane w kucyk, tańczące ręce (w końcu refren piosenki „to clap your hands”). Mamy przed sobą zarysy tańczącego ciała.

Mamy przed sobą ciało z jedną nogą. Zamiast drugiej – metalowa konstrukcja, jakieś rusztowanie.


Najbardziej lubię piosenki rozrywkowe. Podlewam kwiatki i oskubuję je z wyschniętych listków, nucąc sobie pod nosem „nogi, nogi, roztańczone, kto je ma?” i przypominam sobie niesamowitą Irenę Kwiatkowską z filmu „Hallo Szpicbródka”. I zaraz przypominają mi się inne melodie. „Chcę oglądać twoje nogi, chcę byś założyła mini, ślimak dziś wystawił rogi, a ty pokaż swoje nogi”. Jest tego cała kolekcja, nogowy song łatwo wchodzi w głowę, a naiwne melodyjki pamięta się przez długi czas: „nogi same niosą mnie”, „daj mi nogę, ja bez nogi żyć nie mogę”, „nogi, nogi setki nóg tupią, tupią, tup tup tup”. I jeszcze jedna – „Dobrze pamiętam tamten czas, gdy mą poezją były twoje nogi, w żyłach zamarzała krew od serca do wątroby. Ponoć nawet stworzył to Bóg i nazwał to niewiastą. Całkiem, całkiem gołe nogi, na które patrzy całe miasto”. Poezja płynie prosto z nóg, autor piosenki miał rację. Wybijam więc rytm protezą ubraną w kolorową pończochę. Za chwilę zdejmuję wszystko z siebie i siadam na sofie.


2. Co widzą ludzie przechadzający się po brzegu morza, kiedy fale zmywają napisy porobione na suchym piasku? Oni widzą brak. Dziewczyna obok nich kuśtyka na jednej nodze. Czy jej coś weszło w stopę, może kawałek szkła, może sparzyła ja meduza? Dziewczyna ładna, normalnie wyglądająca, ubrana w czarną sukienkę. Nie, nie czuć od niej alkoholem, więc to na pewno nie jakiś pijacki wygłup. Raz skoczyć, dwa – no rozumiem. Ale jak ją boli stopa, to niech usiądzie sobie na chwilę i odpocznie, a nie tak skacze.

To skakanie nas wszystkich wyprowadza z równowagi, to skakanie nam burzy zwyczajne chodzenie po plaży. Tyraliśmy cały rok, aby uciułać na ten przykładowy domek z pleśnią i starym grzybem. Uciułaliśmy sobie na zapiekankę, gofra z bita śmietaną i muszelkę z napisem „pamiątka z”, i właśnie nas to wyprowadza z tej wakacyjnej równowagi – niby zwyczajna kobieta na jednej nodze. Czy ona z nas sobie robi żarty? Czy ona nas chce obrazić? Ależ my protestujemy, bo nie chcemy znajdować się w atmosferze dyskomfortu, gdzie nas coś uwiera, ale nawet nie wiemy, co. To jest przykre, odpychające i przykre, to nas nie trzyma w ryzach łatwego piękna, które my moglibyśmy sobie utrwalić cyfrowym aparatem i wstawić do folderu wakacyjnego. A skoro nic z tym zrobić nie można, to po co nam to, do czego.

Jest jeszcze inne rozwiązanie, mało prawdopodobne – dziewczyna po prostu nie ma jednej nogi, kulawa jest. Ciekawe, czy się taka urodziła, czy jej obcięło. Czy ma nogę uciachaną do końca, czy do kolana. Czy do uda. Czy ona w ogóle wie, co te słowa znaczą i gdzie się mieszczą te części ciała. To, co nie respektuje granic, miejsc, reguł – coś pomiędzy, coś dwuznacznego, jakaś mieszanina – to jest straszne. Bo różne wypadki po ludziach chodzą. Weneryczne choroby, adopcje i amputacje. Ale czy zdrowe społeczeństwo musi patrzeć na chore społeczeństwo, i to jeszcze na urlopie? Czy nam NFZ zwróci pieniądz za estetyczne straty natury wizualnej, czy nas ktoś za rękę potrzyma i dzieciom naszym wytłumaczy: patrz, spójrz, albo lepiej nie patrz, no nie gap się tam, jak ta pani taka bez nogi kulawina skacze po brzegu, jak na sprężynie. I ta jedna noga tak się nadyma, pracuje z całej siły, za dwie nogi, to nieludzkie. „Ach, i cóż to za nóżka! Nóżka troszkę spuchnięta”, pisał Dostojewski, ale my na szczęście tego nie czytamy i nas to, za przeproszeniem, nie obchodzi. Mało tego – uważamy, że robienie scen i wielkiego halo ze swojego kalectwa jest nachalną promocją ubytku, co akurat dla zdrowej rodziny typu mama, mąż i dzieci jest dość nietrafionym pomysłem, bo my nie z takich. My swoje części ciała pilnujemy dość dobrze i nam niczego nie brakuje, dzięki Bogu i niech tak zostanie.

A jakby tyłka nie miała to też by tak sobie wesoło skakała, co? I może jeszcze niech telewizję sprosi, może jeszcze niech sobie zdjęć narobi, takim to zawsze mało, takich to zawsze niesie gdzieś, nie wiadomo gdzie.


Kiedy cała rodzina stała nad moim łóżkiem w szpitalu po operacji, to mama płakała, a ja wciąż nie mogłam zrozumieć, co się stało z moją odciętą nogą i gdzie ona teraz jest. Wyrzucili ja tak po prostu do śmietnika czy zakopali. Czy moja noga ma grób i jak ja umrę, to czy mnie pochowają z tą nogą. Czy odbył się normalny pogrzeb i ksiądz musiał odprawić mszę dla jednej nogi? Ubranej, gołej, brudnej czy umytej?

Bóg się strasznie zdziwi, jak mu do nieba przyjdzie taka jedna gica. „Puk, puk”, „kto tam?”, „Noga”, „Jaka noga? Znowu sobie dzieciaki robią kawały”.

A jak ją zwyczajnie wyrzucili w szpitalu, to gdzie dokładnie. Czy jak ktoś otworzy śmietnik to się przestraszy, że tam czyjeś ciało leży w kawałku i może pomyśli, że kogoś zabili i poćwiartowali. Zacznie szukać reszty: głowy, ręki, kadłuba. Nie chciałabym zobaczyć czegoś takiego na naszym osiedlu. Mama czasem wysyłała mnie z kubełkiem na dół do kontenerów. I tak mówiła: „skoczy no i wyrzuć śmieci”. Skocz, no i zrób coś.


3. Posadzka dobrego domu jest idealnie wyfroterowana. Nie ma możliwości zobaczenia na niej najmniejszej kruszynki, najmniejszego pyłka kurzu. Można się ślizgać, jak po lodowisku, kiedy wydaje się, jakby nic nas nie trzymało na powierzchni, jakbyśmy miały tak sunąć aż do końca. Goła stopa zawadza piętą o drewniane klepki, ale porusza się dość swobodnie. Z przedpokoju do kuchni, gdzie mija zimną terakotę. Potem skręca do sypialni, aż wreszcie do łazienki. Znad nogi słychać miarowe oddychanie, a jednak podłogowa ślizgawka męczy. Całe ciało siada zmęczone na klapę od toalety. Dyszy. Przyspieszony świst uświadamia nam, jak noga musi pracować, aby przebyć kilka metrów, jaka to jest niesamowita synchronizacja mięśni. Ta napięta skóra, te stukające o siebie kości. Poruszanie się jest walką ze sobą i z domowa przestrzenią. Co w tym czasie robią ręce? Pewnie zbierają porozrzucane ubrania domowników, może ścierają kurze z półek, segregują naczynia do zmywarki. A noga sunie, noga uprawia krzątactwo w wersji utrudnionej, w wersji zadania z gwiazdką, dla wzorowych uczennic.

Ach, gdyby tak była jakaś inna noga – koleżanka. Koleżanki wysłuchają i, w miarę możliwości, pomogą. Szłyby sobie po mieszkaniu takie dwie gołe i mogły sobie chociaż porozmawiać, pokrzątać się razem, a razem raźniej. Dwie nogi to zawsze szybciej, dwie nogi to symetria. Dana prosto od boga, wysłanniczka najbardziej szlachetnych rozwiązań architektonicznych. Dwie nogi byłyby jak dwie kolumny noszące z dumą resztę organizmu. Co jednak dzieje się, kiedy braknie jednej z nich, co sobie tamta druga myśli. Taka samotna na posterunku. A reszta ciała napiera, każe iść dalej.

No i co się guzdrzesz, nogo, idź dalej, kuśtykaj ledwo-ledwo, przyj do przodu. Miej odwagę. Hejże, hej, do przodu, naprzód.

Dopiero głowa się lituje i podpowiada, żeby podejść do łazienki i sobie na chwilę usiąść. Zastanowić się, przejrzeć w błyszczącej glazurze, może trochę pogapić na płytki paznokci. Te palce też takie biedne, muszą się co chwila formować z wysiłkiem, aby zrównoważyć ciężar. Pięć palców, mogło być dziesięć, niestety.

Za chwilę ciało wstaje i znowu wyrusza na domową wyprawę. Noga wzdycha i zaczyna niekończący się spacer, taka samotna, taka biedulka.


Chodzi o to, żeby dobrze dbać o zakażone miejsce. Smarować, oczyszczać. Profilaktycznie dostać zastrzyki i tabletki do połykania. W szpitalu dali mi też pierwszą protezę. Była tymczasowa i śmierdziała. Cała w plastiku, jak oderwana noga lalki ze śmietnika. Zupełnie bezużyteczna, bo w niej nie można biegać, tańczyć, ścigać się wychodząc ze szkoły. Ej, kto ostatni na przystanku, ten debil. Raz, dwa, trzy, start. I z protezą nie ma się szans, można sobie spokojnie iść i nie uczestniczyć w niczym. Potem była kolejna sztuczna noga, tym razem zgięta, taka do siedzenia. To trochę jak z lalką Barbie, kiedy masz do wyboru kupienie z prostymi rękoma, albo właśnie zgiętymi w łokciu. Można podpierać się kulami, można iść ledwo-ledwo, szurając o posadzkę. To na początku jest bardzo trudne, ale powolne spacery na korytarzu przynoszą rezultaty. Mama czyta mi z wyraźną dumą w głosie fragment jakiegoś artykułu:

Z epoki brązu jest znany tylko jeden przypadek udanej amputacji, szkielet został odnaleziony w Izraelu. Z tego samego okresu pochodzi indyjska księga Rigweda. Jest w niej wzmianka o królowej Viszpli, której noga została amputowana z powodu rany odniesionej w bitwie. Królowa nosiła później protezę”.


4. Jakie buty wybierze dziś miłościwie panująca nam królowa? Może niebieskie, na płaskim obcasie, idealne do robienia zakupów i niespiesznego wałęsania się po mieście. A może takie zwykłe, adidasopodobne, wiązane na sznurówki. Królowa była kiedyś Kopciuszkiem i teraz, z przyzwyczajenia, lubi przymierzać sobie różne buciki. Chodzi nerwowo we wszystkie strony, wyrzuca te, które jej nie pasują, i za chwilę zakłada następne. Coś dziwnego dzieje się z nogą, ponieważ coraz częściej robi się kapryśna i bardzo trudno dopasować do niej odpowiedniego buta. Ten zły, tamten niewygodny, inny zaś niegustowny. Cała kolekcja prędzej czy później ląduje w kącie, a bosa noga coraz bardziej się denerwuje. Królowo, prosimy, załóż protezę, prosimy, spróbuj raz jeszcze łaskawym swym okiem spojrzeć na sztuczną koleżankę. Może zaproś ją do wspólnego mierzenia szpilek, balerin i japonek. Będzie wam razem raźniej.

Ale królowa milczy. Stuka tylko obcasami, dąsa się.

Noga zmarzła, więc zakłada na nią rajstopy. Najpierw klasyczne, w czarnym kolorze, ale potem zaczyna eksperymentować. Niebieskie, czerwone, rozweselające. Noga wyraźnie jest dumna, w nowych przebraniach pręży się i wybija łydkę. Wygląda jak kolumna. Jedna, ale stateczna i sprawiająca wrażenie bezpiecznej i trwałej.

W życiu królowej przychodzi jednak moment, kiedy musi zostać sama. Wyprasza więc z pokoju wszystkich usługujących jej poddanych i siada powoli. Bierze protezę i próbuje nałożyć ją na sterczący kikut uda. Nagle czuje przeszywający ból, przez który aż traci oddech. Coś jakby uchodziło z jej nogi, ale tej chorej, tej zakażonej. Wyraźnie zaczyna czuć jej kolano, którego nie ma, jej stopę, której nie ma. Jej skórę, która została przerwana, ucięta w pół.

Czy można czuć ból amputowanej kończyny? Ból fantomowy, nielogiczny i wymykający się ze słownika medycznego. Możemy go tam odnaleźć, schowanego za sformułowaniem „mysterious pain”. Chorzy zazwyczaj nie mówią, że boli ich coś, czego nie ma, ponieważ boją się, że zostaną posądzeni o chorobę psychiczną. No bo ktoś może powiedzieć, że nie dość, że z rozczłonkowanym ciałem, to jeszcze wariat, i dopiero by było. Także generalnie nic nas nie boli, czujemy się świetnie, a także proszę nas o nic nie podejrzewać.

Królowa cierpi, próbuje masować nieistniejącą kończynę rozglądając się przy tym nerwowo, czy nikt przypadkiem na nią nie patrzy. Pociera, podszczypuje, żeby nie drętwiało. W końcu podwija wyobrażoną nogę i powoli dotyka każdego palca u stopy, delikatnie go masując.

Ból ustępuje. Ból, tego, czego nie ma. Ból niczego.


Najgorzej jest wrócić potem do normalności. Jakie to szczęście, ze nie tylko mnie ucięli nogę. Ze są jeszcze inne dziewczynki. Poznaję je na sali pooperacyjnej, potem na rehabilitacji. W końcu na specjalnych obozach w sanatorium. Nowe koleżanki są bardzo fajne, chociaż niektóre jeszcze na tyle chore, że trudno jest się z nimi dłużej bawić. To te z nowotworami, gdzie ucięli im już właściwie wszystko, ale nadal robią się przerzuty. Ciało tych dziewczynek jest poszatkowane jak ser, prawie tam już nic nie ma i wszystko trzyma się razem na pojedynczych skórkach. Trochę straszne.

Naszą ulubiona zabawą jest podkradanie sobie protez i bicie się nimi, jak mieczami albo strzelanie z nich. Albo wszystko na raz.

Bierzesz w rękę sztuczna nogę i – tratatatata – zabijasz wroga.

Potem robimy sobie głupie zdjęcia. Jedna trzyma się ramienia drugiej. Mamy na sobie spodnie od dresu, które bezwładnie zwisają w miejscu, gdzie powinno być coś. I te zwisające nogawki bierzemy w rękę. I tak stoimy na jednej nodze, jakby specjalnie. Kasia nie ma lewej nogi, Anka prawej. A Lusi mają jutro obciąć też rękę. Tą, która pisze.


5. Wygląda to bardzo dziwnie, kiedy zakładamy na siebie drewnianą nogę generała Józefa Sowińskiego. Noga znajduje się za oszkloną gablotką w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Kojarzy się z piracką kuternogą: taka szeroka na początku, a potem zamieniająca się w gruby patyk zakończony kopytkiem. No więc zakładamy sztuczną nogę generała, kiedy przewodniczka po muzeum zajęta jest omawianiem szczegółów jakiegoś wyblakłego sztandaru wiszącego nad naszymi głowami. Delikatnie przechodzimy obok wycieczki, starając się zbytnio nie stukać po posadce. Po co to robimy? Oczywiście, dla żartu. Mamy przecież swoje własne, zdrowe nogi, ale jedną zgięliśmy w kolanie i przytwierdziliśmy paskiem drewnianą kulę.

Kuśtyk, kuśtyk, stuku puk, do drzwi i na zewnątrz. A tam już ulica gwarna, pełno ludzi, którzy chodzą bardzo szybko i zupełnie nie rozumieją, że my tak powoli, że my tak dostojnie. Zaraz patrzą zdziwieni na drewniany erzac nogowy i ze współczuciem kiwają głowami. Ach, to o to chodzi. Biedny człowiek, bez nogi taki idzie. I zaraz ciekawość – jak wygląda noga, której nie ma, jak wygląda to ucięte miejsce. Jak wygląda kadłub, rana, czy się coś z tej rany ciągle wylewa i czy tam są strupy.

I zaraz ciąg skojarzeń, co złego człowiek taki amputowany musiał zrobić, żeby zasłużyć sobie u Bozi na karę straszną rozczłonkowania ciała swego integralnego, danego raz na zawsze przy porodzie i tak do śmierci. I zaraz się domyślamy, co złego rodzice człowieka takiego musieli zrobić, co złego uczyniła praprababka i jeszcze praprarodzina, że to musiało iść pokoleniami, to nie mogło stać się tak nagle i za nic. Za darmo nic nie ma, tu trzeba sobie było zasłużyć na cięcie. Tu potrzebny był grzech.

Tymczasem osoba ubrana w nogę generała skręca z powrotem do Muzeum, już jej się nie chce tak niewygodnie chodzić, już jej ta proteza przeszkadza w życiu. Ale w czasie spaceru salę z oszkloną gablotą zamknęli i nigdzie nie widać przewodniczki. Stoi tak farbowana kaleka i nie wie, co zrobić. A może, a może zostać z nogą, jakoś się do niej przyzwyczaić?

A może taka noga się przyda, może dokupić sobie jeszcze nowe nogi i stać się kolekcjonerem nożnym. Mieć tych nóg mnóstwo, na każdą życiową okazję. Handlować sztucznymi nogami, być potentatem nożnym.


Najbardziej lubię odrzucać daleko od siebie protezę. Nie jest mi do niczego potrzebna, mam swoją jedną nogę i nie zawaham się jej użyć. Jestem sportsmenką, uwielbiam się ścigać. Biegnę więc dalej.

Using Format